W związku z powyższym zobowiązuję się do regularnego pisania bloga. Nie ukrywam, że nie zawsze jest co pisać, ale sądzę, że w najbliższym czasie może być ciekawie... ;)
Tymczasem warto by opowiedzieć o samych wakacjach, bo choć wrzesień już w pełni, cały czas każdy po cichu marzy o wolnym... :)
Lipiec rozpoczęłyśmy od pięcio(i pół)dniowej wizyty w Annówce na obozie Startersów Czas!
Myślę, że był to dobry wybór dla niespełna rocznego szczeniaka. Doszlifowałyśmy rzeczy, nad którymi pracowałyśmy same, obie sporo się nauczyłyśmy no i z pewnością dostałam kopa motywacyjnego do pracy z suką :)
Jednak chronologicznie - kto miał okazję poznać Cuddy, wie, że jest lękliwa. Pracowałyśmy nad tym już od pierwszych dni w domu. Zabierałam ją do Poznania, gdzie spacerowałyśmy spokojnie w towarzystwie przejeżdżających tramwajów, masy samochodów i wielu rozkrzyczanych ludzi, podbiegających i chcących wymiziać małego szczeniaczka :P Mała rewolucja rozpoczęła się na Latających Psach. Byłam w stu procentach pewna, że młoda gdy tylko usłyszy głośnią muzykę i masę rozszczekanych psów będzie uciekać, chować się za mną i próbować za wszelką cenę się wydostać. Jednym słowem - panika. Jak się jednak okazało sucz bardzo ładnie się zachowywała, nie czuła się pewnie wobec nowych ludzi, lecz nie z przerażeniem, nie z agresją. Zachowywała zdrowy dystans. To dało mi małą nadzieję, że zmierzamy w dobrym kierunku.
O ile na Korze mało co robi większe wrażenie, o tyle dla Cudd udział w obozie był kamieniem milowym w naszej pracy nad socjalizacją. W pierwszym momencie oczywiście nie była zachwycona obecnością innych psów, jednak już 1,5 godziny później śmigała w lesie wraz z innymi futrami. To wspaniałe uczucie widzieć swojego pupila bawiącego się w gonitwy z innymi czworonogami, gdy jeszcze dzień wcześniej ten sam zwierzak uciekłby gdzie pieprz rośnie przed innymi stworami. Bez zanudzania! To, co zdecydowanie najczęściej będzie się tu pojawiać, czyli zdjęcia:
Cuddy z Mają
Kiara, Cuddy i Maja
Maja, Cuddy, Kiara, Sonia i Filou
Od lewej strony, góra: Cuddy, Maja, Luna, Tia, Lorie, Edi
Od dołu: Bono, Dream, Filou, Kiara, Wena, Sonia i Gabana
Cuddy, Tia, Dream i Lorie
Sam lipiec jednak rozpoczął się mniej przyjemnie, a mianowicie od choroby Stefy. Godzina w oczekiwania w poczekalni z ukochanym zwierzakiem cierpiącym na rękach... Nie życzę tego nikomu. Po zastrzyku jednak stan się poprawił :)
Resztę lipca spędziłyśmy na wolnych treningach w ogrodzie. Udało się również zmontować 3 hopeczki ze skrzydłami. Wielokrotnie jeździłyśmy nad jezioro, gdzie Cudd wykazywała się pływackim kunsztem ;D Kora natomiast wykazała się zainteresowaniem, co graniczy z cudem. Nagle odezwał się w niej tłumiony pod kołdrą instynkt myśliwski i... zaczęła gonić w wodzie kaczki...? Sama nie do końca do dziś w to wierzę, ale jednak, starsza psica czasem jeszcze wstaje z łóżka.
Koniec sierpnia spędziłyśmy nad morzem wraz z Karatem, niestety bez Kory, która musiała pozostać w domu z niezależnych ode mnie przyczyn, lecz po materiałach z jej udziałem, które dostawałam w tym czasie nie było widać w niej cienia depresji z tego powodu :D
4 września natomiast pojechałyśmy z młodą na socjal na Artefaktowe zawody agilitowe. Suczka bardzo fajnie się sprawowała, bez problemu już radziła sobie z psami i innymi ludźmi, lgnęła do wszystkich zadowolona :) Przy okazji poćwiczyłyśmy sobie zmiany na hopeczkach treningowych. Może już niedługo w ramach próby...? :)
Dzisiejszy post niestety nieco suchy. Trochę podsumowania, zdjęcia i krótki opis o walce z socjalem. Choć te wakacje może nie należały do najlepszych w moim życiu, to pomimo wszystko jednak udane w kwestii czysto psiej :D
Do następnego wpisu... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz