środa, 19 lipca 2017

Time to start II

   Najpierw pojawia się ekscytacja. Ten, czy może tamten? A tutaj kto może przyjechać? Potem nerwowe oczekiwanie na godzinę X. Oczekiwanie, by równo z czasem wysłać zgłoszenie. Jakiś czas później euforia za sprawą pomyślnego maila, a potem pozostaje już tylko cierpliwe wypatrywanie zbliżającej się w kalendarzu daty.
Tak standardowo wygląda mój trzeci już rok, od dnia ogłoszenia proponowanych obozów w Annówce.

fot. Natalia Sobczak

Tym razem wybrałyśmy się na Time to start II z Asią Korbal i Paulą Gumińską. Co tu dużo mówić? Jak zwykle trzeba pięknie pochwalić kuchnię Marty (jak dla mnie warto tu przyjechać nawet tylko po to, by zjeść obiad :)), cudowną atmosferkę i świetne treningi. A oprócz tego? Mnóstwo nowo poznanych ludzi, ich psy, wieczorne rozmowy, popołudniowe analizy, wspólne rzucanko/robienie foteczek/wszystko inne co piękne i wspaniałe! Pogoda zdecydowanie nie była z nami - bywały sesje, kiedy ślicznie świeciło słońce, by niedługo później trenować w blasku pioruna uderzającego w sąsiadujące drzewo. 

fot. Weronika Baka

Miłym zaskoczeniem była dla mnie różnorodność na obozie. Zeszłoroczny zdominowany był przez bordery, które tym razem wstawiły się w ilości zaledwie dwóch. Oprócz tego trzy beardie, aussik, toller i grupka przecudnych kundelków.
Poniżej zdjęcie z moją nową, wzajemną miłością... 

fot. Weronika Baka
Pan ze zdjęcia powyżej bardzo często podążał za mną i zdecydowanie nie miał żadnych skrupułów, żeby wpakować mi się w środku nocy do łóżka... Bezpośredni!

Nie mam co ukrywać - ten rok wygrał pod względem naszej pracy. To był zdecydowanie nasz obóz! Choć pierwszego dnia nie ze wszystkiego byłam dumna, to każdy kolejny dzień obfitował w cudowną pracę naszego teamu. Wiadome - jak każdy miałabym jeszcze wiele do zarzucenia do perfekcji, ale porównując nasze poczynania jeszcze sprzed pół roku, chyba nikt nie zbeszta nas za brak postępu.

Nasze zdecydowanie największe dzieło - fajne myślenie, ładne łapanie, śliczne wyskakiwanie i coraz cudowniejsza technika skoku.
fot. Weronika Baka

Dużo frisbiaczków, dużo agilitków, dużo porannych spacerków, czyli chyba wszystko to, co mój szczeniaczek kocha najbardziej. Ja starałam się nie rzucać bezmyślnie (z różnym skutkiem), a Cudd nie podbiegać równie bezsensownie pod dyski. Ja starałam się nie dać porwać meksykańskiej fali w trakcie biegu, a Cudd nie wymyślać swoich wersji torku (z różnym skutkiem).

fot. Weronika Baka

Udało nam się dopracować vaulty, poćwiczyć nad strefką i pobiegać całe torki. Tym większe było moje zaskoczenie, że ciężko powiedzieć o szczególnej regularności naszych treningów agi, a pomimo to Cuddy naprawdę fajnie pracowała, kilka razy pojawiły się nawet czyste przebiegi, duma!

Nowa technika - 4 on 0 off
fot. Natalia Sobczak
fot. Weronika Baka

Po raz pierwszy nie dotknął mnie szczególnie syndrom dnia trzeciego. Dobitnie odczułam jednak jego skutki kolejnego poranka, kiedy Kadiczek nie był zachwycony (po raz pierwszy w życiu) wizją pracy. 5 wejść z poprzedniego dnia to zdecydowanie za dużo, nawet jak na Kadika ;p Całe szczęście sytuacja została opanowana, choć Cudd dopiero we wtorek zaczęła zachowywać się jak Cudd, po całotygodniowych treningach.


Zdecydowanie płynęłyśmy wspólnie na jednej fali. I chociaż od dłuższego czasu pracuje nam się coraz lepiej, to dopiero miniony tydzień pokazał mi jak wiele udało nam się już osiągnąć! :)
Tym samym dziękuję z całego serducha Asi i Pauli za pomoc w rozwijaniu mojego szczeniaczka i mojego nie zawsze ogarniętego umysłu! Wiemy nad czym pracować, co jeszcze poprawić, co już wprowadzać i najważniejsze - jak fajnie się bawić! Może w końcu uda nam się wyjść ze startersów...? :)

Efekty naszej pracy można podejrzeć tutaj:
https://drive.google.com/file/d/0B7fc4SsLfcWib1VodW12T3h4WXc/view?usp=sharing
(niestety Panowie z YouTube'a po raz kolejny nie ułatwili mi życia)

Jeszcze raz dziękuję za wszystko i mam nadzieję, że do zobaczenia już wkrótce!

P.S. Kolejne, szczególne podziękowania należą się również niejakiej pani Natalii Sobczak, wraz z którą w końcu, po ciężkich męczarniach zwyciężyłyśmy w disc golfie. Ciężko mi to powiedzieć, ale naprawdę tęsknię za rozgrzewką :)

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Z Nowym Rokiem, nowym krokiem, czyli pierwsza połowa 2017 roku

   Pomimo wspominanego powrotu, jakoś ciężko zmobilizować mi się do regularnego pisania. A aż dziw, bo wyjątkowo nie mogłam się wykręcić wymówką, że "nic się nie działo. Działo się i to naprawdę wiele!
   W Nowy Rok weszłam z kilkoma postanowieniami, w tym także psimi. Miałam nadzieję, że w tym roku uda nam się zaliczyć debiut frisbowy, i że nie sparaliżuje mnie strach. Większy problem polegał jednak nie na moim strachu, a naszym braku przygotowania. Po zeszłorocznym obozie praktycznie zarzuciłam frisbee, demotywując się tym, że nic nam nie wychodzi, pomimo pracy. Zaczęłam wkładać coraz mniej starań ze swojej strony na treningach, więc "lepiej było po prostu odpuścić". Nie ukrywam jednak, że moim cichym marzeniem, od początku związanym z Cuddy było właśnie frisbee.

   Nasz główny problem polegał na łapalności i technice skoku, a praktycznie jej braku. Aby nadrobić straty wybrałyśmy się w połowie stycznia na TTS do Annówki. Z seminarium wróciłam z ogromną dozą motywacji i chęci do dalszego działania, zwłaszcza po naszej pierwszej w życiu rundzie frizgility z wynikiem 135 punktów! Ciesząc się z naprawdę ładnego początku powróciłyśmy do w miarę regularnych treningów. 


Pod koniec ferii (w końcu!) udało się zorganizować od dawna planowany spacer w Poznaniu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że pogoda w tamtym okresie nie była naszym sprzymierzeńcem, a w dniu spotkania termometry wskazywały -7 stopni. Wreszcie miałam okazję spotkać kilka osób, z którymi od dawna pisałam oraz starych, dawno niewidzianych znajomych. Pomimo opuchnięcia z mrozu i zesztywniałych palców, które tego dnia zdecydowanie nie chciały rzucać dysków, uważam, że spacer się udał.

fot. Agata Apolinarska
Na zdjęciu niestety bez Nikona i Molly.

Licząc na kolejną dawkę pozytywnego kopa energii oraz chcąc podsumować efekty dwumiesięcznej pracy ponownie wybrałam się do Annówki, na marcową edycję TTS. 
Tym razem niestety okropnie się zdołowałam naszym nowym, niezbyt wygórowanym poziomem frizgility, w którym szczerze chciałam startować. Pomimo wszystko ucieszyłam się z rezultatów naszej pracy, która okazała się opływać w sukcesy. Wreszcie mogłam się pozachwycać naprawdę ładnym myśleniem przy pracy z dyskiem oraz całkiem nienaganną, jak na ten poziom, techniką skoku, a co najważniejsze - samym skokiem! Cudd wreszcie zaczęła podnosić duperro łapiąc dysk, a nie zawisała dziko w powietrzu niczym lewitująca świeczka. Choć wtedy najbardziej dobijało mnie nasze frizgility, to z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jestem naprawdę bardzo dumna z efektów pracy Cuddy na seminarium.

fot. Weronika Leśniewska
Spacer luty 2017

 Przy okazji muszę wspomnieć, że od dzieciaka Lisiura była niezwykle wylewna w przekazywaniu swoich uczuć (w szczególności mnie). Tym samym pewnego dnia weszła na nowy etap swojego życia, kiedy to jej niepowtarzalny wyraz miłości w postaci piętnastokilogramowego gabarytu znalazł się po niewyobrażalnym skoku w moich rękach. Chociaż wówczas łapałam ją z nadzieją, że nie połamie sobie łap, to Cudd uznała to za super zabawę i przy każdym powrocie do domu muszę liczyć się z tym, że swe uczucia przeleje na moje, silne już, ramiona.

fot. Krzysztof Chłopkowiak

Chcąc rozwijać niezwykłe umiejętności mojego skokowłazła postanowiłyśmy przejść poziom wyżej i przerobić w końcu dogcatch'a z zabawką. Cuddy oczywiście była zachwycona nowym zadaniem, lecz po powrocie do domu, jakżeby inaczej, już nie wychodziło nam tak pięknie. 


Seminaria oprócz kwestii treningowych mają jeszcze niesamowitą moc poznawania nowych twarzy. Tym samym chciałabym z całego serducha podziękować wszystkim uczestnikom styczniowego i marcowego TTS za umilanie czasu swoim towarzystwem i rozmowami!

TTS styczeń

TTS marzec

Po tych mniejszych i większych sukcesach postanowiłam, że po marcowym seminarium zdecyduję, czy startować w zawodach. Jedyną konkurencją, w której jak sądziłam mamy jakiekolwiek szanse było frizgility, które spaliło na panewce. Tym samym straciłam chęć do czynnego udziału w tej imprezie. 

W końcu nadszedł sławetny dzień otwarcia zapisów na LP Poznań, a ja wciąż byłam w kropce, nie będąc pewna swoich umiejętności. Liczyłam, że uda nam się wrócić do wyniku ze stycznia, a nawet go pobić, wiedząc, jakie błędy robimy. Koniec końców - wysłałam zgłoszenie, chcąc zapoznać się z atmosferą zawodów "od środka" już tym razem oraz przede wszystkim - chciałam, aby Cuddy miała okazję się przyzwyczaić. 

fot. Sara Kruszona

Z niecierpliwością odliczałam dni do weekendu 13-14 maja, kiedy to miałyśmy zaliczyć nasz debiut. Liczyłam na w miarę fajny wynik we frizgility, przygotowując się na nadchodzącą klęskę niedzieli.
Muszę jednak zwrócić honor Szanownej Pani Lisie, która totalnie zaskoczyła mnie swoją pracą podczas zawodów. 

Bieganie przez przeszkody okazało się niefajne, gdy nie ma się w pysku dysku. Straciłyśmy przez to sporo cennego czasu, jednak nie było nam prędko, nigdzie się nam nie spieszyło. Zawołałam spokojnie Cuddy do siebie, kiedy oddała dysk znów wysłałam ją w tunel i dokończyłyśmy na luzie naszą rundę. Wiem, że ogromna wina w tej sferze leży po mojej stronie, ponieważ namiętnie kosiłam wszystkie dyski, standardowo nie myśląc nad rzucaniem, tylko nad wyrabianiem prędkości na przeszkodach. No cóż, pierwsze koty za płoty!
Rundę zakończyłyśmy z 88 punktami, jednym złapanym dyskiem oraz miejscem 46/73.

fot. Sara Kruszona

Skoro tu poszło, jakby nie patrzeć, niezbyt ciekawie, tym bardziej nie spodziewałam się żadnego fenomenalnego wyniku w ThrowNGo, przy którym trzeba było załączyć móżdżki, a Czoko Piesek musiał uważać z łapalnością. Czyli jedynym zdaniem - wszystko, co nam niekoniecznie do tej pory nam wychodzi.

Tutaj jednak muszę zwrócić, wspomniany już wcześniej honor. Początkowo strasznie się stresowałam naszym startem, zwłaszcza, że Cudd czuła się zobligowana do podglądania naszego namiotu, w którym roiło się od Korków i innych mikro-stworków! Szybkie nakręcenie na dyski i już przedostawałyśmy się za drugą stronę banerów, Nie wiem do końca jak to działa, ale pole wpływa naprawdę uspokajająco. Nagle cały stres opadł, liczył się tylko mój wymarzony pies i te dwa dyski w dłoni. Tym razem nie pozwoliłam sobie na przejście w tryb bezmyślnego ciapania dyskami w powietrze. Przez kolejnych 60 sekund musiałam się konkretnie skupić.

fot. Weronika Leśniewska

W chwili stanięcia przed linią startu w głowie pojawiła mi się myśl, aby zmienić nagle nasz wstępny plan rozegrania rundy. Nagle rzucanie na trzecią strefę wydało mi się być bez sensu, skoro Cudd już tutaj może mieć problemy ze złapaniem dysku, a co dopiero takiego, który leci znacznie szybciej, bądź wyżej.

Jedyne co jestem w stanie napisać teraz, pomimo miesiąca po zawodach, pomimo emocji, które już dawno opadły, to milion serduszek i ukłony w kierunku mojego małego geniuszka, który pięknie wykorzystał w praktyce wszystkie przyswajane przez poprzedni miesiąc wiadomości oraz ratował moje sknocone rzuty. Dwa całkiem niezłe śmignięcia z mojej strony na początek.
Trzeci rzut fatalny. Uratowała. Do dziś oglądając filmiki i zdjęcia nie za bardzo wiem jak anatomicznie była w stanie to pokonać, ale uratowała, kocham! <3

fot. HoTus
DZIKI SKOK!

Potem zaczęłam brać poprawki względem poprzednich rzutów, co spowodowało raczej niezbyt ciekawy efekt, ale sucza naprawdę się starała! Raz jeden jedyny pojawił się rzut, który była w stanie złapać, ale odezwało się tutaj nasze podbieganie pod dysk. Pomimo wszystko - myślę, że mogę jej to w 100% wybaczyć. 

Kilka razy robiłyśmy króciutkie szarpnięcia dyskiem w celu wzmocnienia chwytu. Nie wiem, czy dobrze, czy źle, ale patrząc na to, że dopiero zaczynamy, myślę, że nie był to najgorszy pomysł, aby nagrodzić psa za super pracę. 

Efekty naszego niedzielnego startu można podejrzeć tutaj:


Po starcie czekała nas istna sjesta fotograficzna! Obie sucze znalazły się przed obiektywem kilku bliskich mi osób - Weroniki, Sary i Klaudii, którym dziękuję za upamiętnienie tego rewelacyjnego dnia!

fot. Klaudia Prabucka

fot. Sara Kruszona

fot. Sara Kruszona

fot. Weronika Leśniewska

fot. Weronika Leśniewska

fot. Weronika Leśniewska

fot. Weronika Leśniewska

fot. Weronika Leśniewska

fot. Weronika Leśniewska

Tym pięknym, fotograficznym akcentem myślę, że mogę zakończyć podsumowanie naszej pierwszej połowy 2017 roku!