niedziela, 18 września 2016

Happy birthday Cudd!

Nie sądziłam, że to tak szybko minie. Dokładnie 365 dni temu stresowałam się sprawdzianem z chemii, by po powrocie do domu dostać najpiękniejszego maila w życiu ze słowami "we have 3 boys+5 girls!". Wtedy cały stres opadł. Pojawił się za to niezapomniany płacz szczęścia. To zdecydowanie jedno z piękniejszych wspomnień w moim życiu :)

Minął już rok. Brzydkie kaczątko stało się pięknym łabędziem... i oby tak dalej :)




Zapraszam do oglądania :)


wtorek, 13 września 2016

Wielki powakacyjny come back!

   Zwykle większość psiarzy zarzeka się, że we wakacje odnowi swojego bloga/fanpage/każdąinnąformępublikacji, ano bo więcej czasu na poświęcanie się temu, co się lubi. Oczywiście, że w ciągu roku nawet osobom dorosłym i pracującym ciężko znaleźć czas, co jest zresztą logiczne. Dla mnie osobiście social media w roku szkolnym, to chwila pewnego wytchnienia między siedzeniem nad książkami, a innymi, naturalnymi obowiązkami.
   W związku z powyższym zobowiązuję się do regularnego pisania bloga. Nie ukrywam, że nie zawsze jest co pisać, ale sądzę, że w najbliższym czasie może być ciekawie... ;)

   Tymczasem warto by opowiedzieć o samych wakacjach, bo choć wrzesień już w pełni, cały czas każdy po cichu marzy o wolnym... :)

Lipiec rozpoczęłyśmy od pięcio(i pół)dniowej wizyty w Annówce na obozie Startersów Czas!
Myślę, że był to dobry wybór dla niespełna rocznego szczeniaka. Doszlifowałyśmy rzeczy, nad którymi pracowałyśmy same, obie sporo się nauczyłyśmy no i z pewnością dostałam kopa motywacyjnego do pracy z suką :)
   Jednak chronologicznie - kto miał okazję poznać Cuddy, wie, że jest lękliwa. Pracowałyśmy nad tym już od pierwszych dni w domu. Zabierałam ją do Poznania, gdzie spacerowałyśmy spokojnie w towarzystwie przejeżdżających tramwajów, masy samochodów i wielu rozkrzyczanych ludzi, podbiegających i chcących wymiziać małego szczeniaczka :P Mała rewolucja rozpoczęła się na Latających Psach. Byłam w stu procentach pewna, że młoda gdy tylko usłyszy głośnią muzykę i masę rozszczekanych psów będzie uciekać, chować się za mną i próbować za wszelką cenę się wydostać. Jednym słowem - panika. Jak się jednak okazało sucz bardzo ładnie się zachowywała, nie czuła się pewnie wobec nowych ludzi, lecz nie z przerażeniem, nie z agresją. Zachowywała zdrowy dystans. To dało mi małą nadzieję, że zmierzamy w dobrym kierunku.
   O ile na Korze mało co robi większe wrażenie, o tyle dla Cudd udział w obozie był kamieniem milowym w naszej pracy nad socjalizacją. W pierwszym momencie oczywiście nie była zachwycona obecnością innych psów, jednak już 1,5 godziny później śmigała w lesie wraz z innymi futrami. To wspaniałe uczucie widzieć swojego pupila bawiącego się w gonitwy z innymi czworonogami, gdy jeszcze dzień wcześniej ten sam zwierzak uciekłby gdzie pieprz rośnie przed innymi stworami. Bez zanudzania! To, co zdecydowanie najczęściej będzie się tu pojawiać, czyli zdjęcia:


Cuddy z Mają


 Kiara, Cuddy i Maja
 Maja, Cuddy, Kiara, Sonia i Filou

 Od lewej strony, góra: Cuddy, Maja, Luna, Tia, Lorie, Edi
Od dołu: Bono, Dream, Filou, Kiara, Wena, Sonia i Gabana 

 Cuddy, Tia, Dream i Lorie





   Sam lipiec jednak rozpoczął się mniej przyjemnie, a mianowicie od choroby Stefy. Godzina w oczekiwania w poczekalni z ukochanym zwierzakiem cierpiącym na rękach... Nie życzę tego nikomu. Po zastrzyku jednak stan się poprawił :)

   Resztę lipca spędziłyśmy na wolnych treningach w ogrodzie. Udało się również zmontować 3 hopeczki ze skrzydłami. Wielokrotnie jeździłyśmy nad jezioro, gdzie Cudd wykazywała się pływackim kunsztem ;D Kora natomiast wykazała się zainteresowaniem, co graniczy z cudem. Nagle odezwał się w niej tłumiony pod kołdrą instynkt myśliwski i... zaczęła gonić w wodzie kaczki...? Sama nie do końca do dziś w to wierzę, ale jednak, starsza psica czasem jeszcze wstaje z łóżka.

   Koniec sierpnia spędziłyśmy nad morzem wraz z Karatem, niestety bez Kory, która musiała pozostać w domu z niezależnych ode mnie przyczyn, lecz po materiałach z jej udziałem, które dostawałam w tym czasie nie było widać w niej cienia depresji z tego powodu :D


   4 września natomiast pojechałyśmy z młodą na socjal na Artefaktowe zawody agilitowe. Suczka bardzo fajnie się sprawowała, bez problemu już radziła sobie z psami i innymi ludźmi, lgnęła do wszystkich zadowolona :) Przy okazji poćwiczyłyśmy sobie zmiany na hopeczkach treningowych. Może już niedługo w ramach próby...? :)



Dzisiejszy post niestety nieco suchy. Trochę podsumowania, zdjęcia i krótki opis o walce z socjalem. Choć te wakacje może nie należały do najlepszych w moim życiu, to pomimo wszystko jednak udane w kwestii czysto psiej :D 

Do następnego wpisu... :)


Zdjęcia użyte w poście dziękuję uczestnikom obozu, Asi Korbal, Zosi Gmitrzak i Sarze Kruszona :)



poniedziałek, 18 lipca 2016

Czy Syndrom Śpiącej Królewny jest chorobą zakaźną?

   Czasem bywa, że chorujemy. Z dnia na dzień czujemy jak nasze ciało wprost rozpada się. Wczoraj w pełni życia, dziś w łóżku z wiarą w antybiotyki. Czasem. W moim przybadku zdecydowanie częściej niż "czasem". A co w tym czasie robi border - pies hiperaktywny, o którego niezmordowanej sile i energii głoszą wszelkie legendy krążące w internecie?
   Decydując się na bordera znałam już tą rasę nie tylko ze zdjęcia w internecie. Zdawałam sobie sprawę z przeszłości rasy i w stu procentach wiedziałam, że to pies, którego życiowym marzeniem nie jest bynajmniej wegetowanie przez cały dzień na kanapie. Hmm... czyżby totalne przeciwieństwo Kory?
   Jeszcze w sobotę robiłyśmy sobie z rana trening, a wieczorem długi spacer na obrzeżach lasu. Obserwowałam zachodzące słońce, a obie suki szalały węsząc, buszując w polu i biegając wokół mnie. Tego samego wieczora leżały koło mnie, towarzysząc mi w zaczątkach choroby. To, że Kora nie ruszy się z poduszki chyba nie powinno dziwić nikogo. Cuddy natomiast... Trudno to przyznać, ale... Nie odstaje w tych poczynaniach.
   Miałam okazję poznać wiele borderów. Większości z nich silniczek w zadku nie wyłącza się na dwie sekundy. Tego właśnie nie chciałam decydując się na tą rasę. Ruch? Bardzo chętnie, gdy tylko coś zaproponuję, idziemy! Znam też bordera, który jest typowym miśkiem rodzinnym. Bardzo chętnie wybiera się na piesze wędrówki, biega agi, lecz zdecydowanie nie pogardzi zalegnięciem na kanapie. Tego właśnie oczekiwałam od mojego przyszłego psa. Idealnego on/offa. Jeśli chcemy coś porobić - daje z siebie wszystko. Kiedy chcę odpocząć - robi to wraz ze mną.
   "Legenda głosi, że Kora wstała kiedyś z łóżka na coś więcej niż jedzenie i siku" - dokładnie taki cytat kiedyś otrzymałam. Mam zdjęcia gdzie Kora biega agi i łapie dekle. Dobre. Fotomontaż. Wiem, że każdy pies jest inny i może sporo odbiegać od wzorca, jednak przez ostanie miesiące obserwuję dokładnie wpływ Kory na pasożyta. Już od pierwszego dnia młoda papuguje wszystko po swojej starszej mentorce. Stąd pytanie - czy Syndrom Śpiącej Królewny jest chorobą zakaźną? Cuddy towarzyszy mi przez cały czas i nie opuszcza mnie na krok. Dla mnie ogromny sukces, bo o czymś takim właśnie marzyłam.
   "Border collie to rasa niezwykle aktywna. Zdecydowanie nie nadaje się dla początkującego właściciela. Każdy osobnik wymaga ogromnej dziennej dawki ruchu, co oznacza, że jego pan musi mieć luźne godziny pracy, inaczej sam zostawiony pies zdemoluje doszczętnie mieszkanie. Ich zapotrzebowanie na ruch wynosi od kilku do kilkunastu godzin na dobę." - czytam. Wprost ubóstwiam takie artykuły. Zdemoluje. Jak chce to zdemoluje, ale nie znam nikogo, kto zwalniałby się z pracy z powodu posiadania hipernadaktywnego bordera. A Cuddy otwiera tylko na chwilę oko, spogląda na mnie i znów powieka opada. Przy mojej głowie leży Kora. I choć każdy osobnik jest inny i może odbiegać od wzorca, to wiem, jak wiele zawdzięczam śpiącej królewnie...
Fot. Sara Kruszona


sobota, 21 maja 2016

Maj!

   Dobiega końca maj. Miesiąc, w którym z pewnością dużo zmieniło się w życiu małego szczeniaczka. Przede wszystkim do łask musiała powrócić klateczka, która opuściła nas parę miesięcy temu po doszczętnym zeżarciu zamka. Schody przestały być dla Cudd przeszkodą, co mój kręgosłup przyjął z niesamowitą radością.
   Od jakiegoś czasu uczestniczymy w pewnych zajęciach, gdzie po trochu zapoznajemy się z obi. Nie do końca się z tym czuję i jakoś wątpię, żebyśmy zrobiły w tej dziedzinie światową karierę, ale nigdy nie zaszkodzi próbować.



fot. Dominika Nowakowska
Cudd świetnie sobie radzi z obi. Jeśli się tylko skupi (a nie ma z tym większych problemów) jesteśmy w stanie fajnie popracować. Aktualnie dłubiemy zostawanie w określonych pozycjach i sama zmiana pozycji. 

15 maja znalazłyśmy się na poznańskiej Cytadeli. Nie do końca rozumiem jeszcze wszystkie części regulaminu, jednak pomimo tego - nowa formuła jest znacznie lepsza i bardziej przyjazna zawodnikom.

Latające Psy miały być naszą wielką próbą. Kto zna Cudd bliżej, ten wie, że od dzieciaka była tym wycofanym szczeniakiem. Patrząc w tą niedaleką przeszłość, wydaje mi się, że widać naprawdę ogromne postępy, ale wciąż mamy ogromnie dużo rzeczy do nadrobienia. Pracujemy! Na początku ogrom samochodów, korek na parkingu, kłótnie ludzi. Zdecydowanie nieprzyjemne miejsce. Dotarłyśmy na główną polanę... Obawiałam się, że przy pierwszym ryknięciu muzyki z głośnika Cuddy będzie już uciekać siną w dal. Kiedy podejdzie pierwszy lepszy pies, Cuddy będzie uciekać siną w dal. A jednak szczeniak mnie zaskoczył. To było dla niej wielkie wydarzenie. Pierwszy raz spotkała się z tak ogromną ilością psów na metr kwadratowy. W miarę sprawnie przechodziłyśmy pomiędzy kolejnymi psami. Nie była zrelaksowana, zdecydowanie nie. Nie czuła się swobodnie z dotykiem obcych. Jednak wszystko traktowała w miarę umiarkowanie w porównaniu z tym, czego się spodziewałam. Pod koniec zdecydowany czilałt, suczi leżała spokojnie na trawie obserwując wszystko z dystansem. Na pewno nie było idealnie, ale ze względu na moje przypuszczenia i na to, co do tej pory było - zdecydowanie sukces :)


Mamy również oczywiście pewne plany... Patrząc na to jakie miałam problemy z utrzymaniem Cuddy, gdy z boku latały dekle oraz że musiałam nas ewakuować spod banerów, gdzie rozgrywany był Freestyle lvl 2... Chyba coś z tego może wyjść :P












 Podsumowując - dużo trenujemy i póki co wszystko idzie w dobrym kierunku, walczymy z socjalem, Cudd jest jednym z dwóch znanych mi psów, które same z siebie nie pchają się do łóżka, no i... pracujemy!A Kora... Kora jak to Kora. Śpi, je i życie zdecydowanie jej nie interesuje. Również ćwiczymy. Nie tak intensywnie jak dalej, ale wciąż nie odpuszczam silverkowi :P
A na koniec porównanie:
 STYCZEŃ                                                                  MAJ



wtorek, 26 stycznia 2016

Winter!

Jedni powiadają, że nienawidzą zimy. Dla mnie jest to kwestia szczerze obojętna. Obojętna, ale wolę lato :P

To była pierwsza zima Cuddy. Mocno zastanawiałam się jak zareaguje na śnieg. Kora jak to Kora - patrzyła z niewypisaną radością na oczach, kombinując, gdzie tu jest choćby milimetrowy skrawek ziemi nie objęty akcją: biel. Śnieg topnieje i nie zapowiada się, aby powrócił (hmm... Cchyba, że na Wielkanoc...), więc i Korek powraca do życia.

A co do Kadulca - szła po śniegu, nic jej nie dziwiło... Jedyne o czym można by wspomnieć, to że miewała chwile, kiedy próbowała pożreć śnieg. Biegała wprost jak łopata, bawiła się w pług. Ale całe szczęście sytuacja opanowana :D

Kilkukrotnie udało mi się zrobić krótkie treningi śnieżne. Piesu bardzo fajne rozgarnięty, może nawet coś z niej będzie... :P Kora za to straciła na te tygodnie chęć życia, w związku z czym zaszyła się pod kołdrą...




środa, 20 stycznia 2016

Pierwsze tygodnie z Cudd.

   Dwa dni temu Cudd stuknęły cztery miesiące. Z jednej strony mało, ale czy na pewno? Dokładnie cztery miesiące rozpierała mnie euforia, że w końcu na świecie pojawił się mój dzieciak. Kolejne dni ciągnęły się leniwie na oczekiwaniu na odbiór wymarzonego szczeniaka.
   Minęły kolejne dwa miesiące. Co mogę o niej powiedzieć? Wciąż się poznajemy, lecz w jej oczach widać od pierwszych wspólnych minut iskierki i zaufanie. Zaufanie, o które mam nadzieję zdobyłam.


Panie premierze, jak żyć ze szczeniakiem?
Żyć normalnie. Jakby nic wielkiego się nie stało. Owszem, przybycie nowego domownika to wielkie wydarzenie, które na pewno wywoła w każdym falę euforii, ale dobrze jest ściągnąć wodze emocji, by nie zepsuć czegoś już na samym początku :D

Lisiura rośnie. Wiążę z nią sporo planów, ale staram się jej nie przytłaczać tym. jest jeszcze młoda. Niech sobie rośnie, dojrzewa, biega po tęczy licząc, że świat jest wybitnie piękny. Mamy czas, nie ma się z czym śpieszyć :)

Co przy tym chciałabym napomknąć - coraz częściej w internecie natrafiam na zdjęcia młodych szczeniąt, od kilku dni w nowym domu, które już biegają w pełni szczęścia za frisbee. Czy to dobry czas? Z czym kto wiąże jakie plany. Ja czekam. Bawimy się, poznajemy siebie nawzajem, rozwijamy  i uczymy pojedynczych, łatwych sztuczek. 



Co się u nas zmieniło od czasu przybycia Cudd?
Raczej niewiele. Staram się rozdzielać ten czas między obie suki. Kora raczej nie wygląda na wybitnie obrażoną faktem, że do jej idealnego, perfekcyjnego królestwa wszedł z brudnymi buciorami jakiś bezczelny czekoladowy szczeniak. Z dnia na dzień widzę powstającą między nimi więź. Śpią już razem, niekiedy mocno do siebie przytulone. Zaczynają (o zgrozo!) wspólnie kombinować... Jest dobrze.

Post o wszystkim i o niczym. A o tym drugim w szczególności. Powracam do blogowania po dobrych dwóch latach przerwy. 

Co na podsumowanie? Lisa rośnie, zęby wypadają, uszy stają, sierść się wala.
Do dzisiaj nie wierzę, że ta, nie taka już mała, kulka w pełni wywalona na moim łóżku jest ze mną. Czekałam dobre trzy lata. No i się doczekałam :)